Poniżej, napisany przez Kasie Pająk, dzień po dniu dziennik obozowy. Pozdrawiam wszystkich obozowiczów i zapraszam do lektury dziennika.

2 lipca – niedziela:

Dojechaliśmy na nasz obóz. Okazało się, że „Pensjonat u Fojta” jest na „końcu świata”, a już na pewno na końcu Wisły. Był to chyba świadomy wybór naszych trenerów, bo zaraz po obiedzie poszliśmy w góry na spacer tzw. dużą pętlą (ok. 7km.). Niektórzy straszyli, ze spacerkiem to tylko dzisiaj, a od jutra będziemy tu biegać. Nie wierzę, bo na niektórych podejściach nawet trener dostał zadyszki!

3 lipca – poniedziałek (po obiedzie):

Już wierzę!!! 7km. w niecałą godzinę! Jeszcze do tego 100 pompek i 100 brzuszków. Co ja tu robię?! I pomyśleć, że niektórzy leżą teraz na plaży w Międzyzdrojach! Po kolacji (było spaghetti) graliśmy wszyscy w siatkówkę.

4 lipca – wtorek:

Dzisiaj mała pętla (4km.), 10 podbiegów, a na koniec 100 pompek. Chyba chcą nas wykończyć! Po południu „lany wtorek”. Wszyscy byli mokrzy, bo chłopcy lali wiadrami. potem trening na sali, był nawet wycisk, ale spoko. Najlepsze było wspinanie się po linie, chociaż skóry na dłoniach już nie mam…

5 lipca – środa:

Dziś biegliśmy na czas dużą pętle. Wszyscy musieli się zmieścić (i się zmieścili) w 1 godz. Najlepszy czas (Bartek) : 34min. Najgorszy: 59,4min. Upał był dzisiaj jak w piekarniku. Ale na pociechę na kolacje były moje ulubione naleśniki.

6 lipca – czwartek:

Dzisiaj zamiast biegów- basen. Nareszcie coś na upalne lato.
Po południu kupiliśmy prezent dla trenera Darka. Wielką, drewnianą maczugę na niegrzecznych zawodników. Umówiliśmy się, że wręczymy mu ją o 24:00, bo urodziny ma jutro. Ciekawe czy karze nam jak zwykle, robić pompki za wychodzenie z pokojów po 22:00?

7 lipca – piątek:

Pompek co prawda nie było, ale wycisk jak co dzień- 2 małe pętle! Za skracanie drogi- trzecia. Za to na kolację- kluski na parze, jak u mamy…

8 lipca – sobota:

Dzisiaj dla odmiany rano byliśmy na sali. Lecz nie było ani siatkówki, ani judo, tylko koszykówka i piłka nożna. Mieliśmy iść po obiedzie na Czantorie, ale było pochmurno. Były za to baaardzo wykańczające ćwiczenia w ogródku. W nocy kilku chłopców robiło 160 pompek za chodzenie po korytarzu po 22:00.

9 lipca – niedziela:

Dzisiaj prawdziwe święto- do większości uczestników przyjechali rodzice, do mnie też. Zamiast na treningu, byłam na pysznych lodach!!!
Wieczorem padało, więc nie było siatkówki. Kibicowaliśmy piłkarzom – Włochy wygrały mistrzostwa świata. Kto postawił w zakładach na Francję, robił 200 pompek. Szczęście, że ja wierzyłam we Włochów.

10 lipca – poniedziałek:

Po luźnej niedzieli treningi jak co dzień. O dziwo nawet mi ich brakowało. Dziś 2 małe pętle. Popołudniowy trening był ciekawy, bo było ju-jitsu. Wieczorem był grill. Siedzieliśmy do późna i gadaliśmy jak starzy znajomi. Fajna ta nasza paczka. Wydaje mi się jakbyśmy się znali od zawsze. Chyba będzie mi ich brakowało…

11 lipca – wtorek:

Dziś nowy pomysł naszych kochanych trenerów – „trójkąt”: 20 pompek, 20 przysiadów, a pomiędzy tym bieg pod górkę i z powrotem i tak 10 razy. Był taki wycisk, że kondycja skoczyła mi na pewno o kilka stopni.

12 lipca – środa:

Dzisiaj duża i mała pętla- razem ok. 11km. Przebiegłam i o dziwo jeszcze żyje. Po prysznicu czuję się jak nowo narodzona. Za 4 dni niestety jedziemy do domu. Gdzie ja tam będę biegać?… Obawiam się, że będzie mi brakowało nie tyko biegów…

13 lipca – czwartek:

Dziś był chrzest! Wszyscy od rana dygotali. Rano byliśmy na basenie. Florki(chrzczeni) musiały sprzątać w stołówce cały dzień. 20:00- zaczyna się chrzest. Samuraje (starsi) smarowali Florków farbkami i błotem po twarzy i ubraniach. Potem byliśmy ustawieni w rzędzie na korytarzu i musieliśmy patrzeć w jeden punkt na ścianie, nie śmiać się, ruszać się, ani odzywać. Po kolei wszyscy przebiegali taką trasę: najpierw czołganie się po pokrzywach(trzeba było być w krótkich spodenkach i koszulce), czołganie się po błocie, łyżka zupki (z resztek z całego tygodnia+ wszystkie możliwe przyprawy+ pasta do zębów+ tabletki musujące – O FUJJ!!!), wierszyk (którego części musieliśmy wcześniej znaleźć w najtrudniejszych miejscach w ogródku), ustalona ilość batów (najwięcej w tym roku: 29, najmniej: 3), klaps od każdego Samuraja. Katem był trener Darek, obrońcą trener Krzysiek. Do teraz czuję smak tej ohydnej zupki, a bąble będę miała jeszcze chyba przez tydzień. Ale za to, za rok to ja będę chrzcić, bo już jestem Samurajem!

14 lipca- piątek:

Dziś „czasówka” w deszczu. Najlepszy czas (Wojtek) : 35min.(!!!) Najgorszy: 54min. Wszyscy straszyli, że nie będę umiała zasnąć przez bąble po pokrzywach. Nie było aż tak źle, spałam jak zabita. Chociaż raz musiałam wstać, i zjeść jabłko bo ciągle miałam smak zupki w ustach. Wieczorem padało, więc nie graliśmy jak codziennie w siatkówkę. Lecz nie ma ani śladu nudy- gramy w kenta.

15 lipca- sobota:

Jutro jedziemy do domu ( chyba się rozpłaczę =( !!! ) Rano sala. Gramy w koszykówkę, piłkę nożną i ręczną. Po obiedzie idziemy na Soszów. Ostatni raz mogliśmy tu biegać =( !!!
Wieczorem był grill. Jedliśmy kiełbaski i cukierki, które trener kupił z pieniędzy za przeklinanie. Zbieraliśmy numery telefonów i autografy na koszulce od wszystkich. Ale będzie mi ich brakowało!!!

16 lipca – niedziela =( :
Łzy lały się strumieniami przy żegnaniu się. Trzeba było każdego uściskać. Nikt nie chciał stąd wyjeżdżać. wszyscy polubili to miejsce. Powymienialiśmy się numerami telefonów i każdy obiecał, że będzie pisał. Nie chcę stad wyjeżdżać!!! Już tylko 11 i pół miesiąca do następnego obozu…

17 lipca- poniedziałek:

Siedzę sobie w wygodnym fotelu i nikt nie karze mi biegać. Odpowiadam na dwudziestego siódmego SMSa od znajomych z obozu. Jednak nie chcę na plażę do Międzyzdrojów, CHCĘ NA KONIEC ŚWIATA DO FOJTA, MOICH KUMPLI I TRENINGÓW !!!

Kasia Pająk

Zadzwoń